PRZEGLĄD SPORTOWY – Wywiad z Kazimierzem Budą

Jeden z najbardziej niespełnionych talentów polskiej piłki. Człowiek, któremu w życiu zabrakło charakteru, jaki pokazywał na boisku. Od ponad 30 lat mieszka na Targówku, na tym samym osiedlu, na którym poznał obecną żonę, kobietę, która wyciągnęła go z picia. Z nałogów zostało mu palenie.

IZA KOPROWIAK: „Ponoć nie kochał futbolu tak, jak innych męskich przyjemności”. W ten sposób jest pan opisany w Encyklopedii Fuji.
KAZIMIERZ BUDA: Pasowałoby do każdego piłkarza z moich czasów. Kiedy grałem w Legii, w hotelu mieszkało nas po dwóch, czterech, pięciu w pokoju. Koszykarze, siatkarze, piłkarze. Tyle chłopa… Zawsze ktoś wpadł na jakiś głupi pomysł. Wyjście na dyskotekę, w miasto. Zresztą wystarczyło, że poszło dwóch, a i tak obrywała cała grupa.

Wychodziliście codziennie?
Tak by się nie dało. Szczególnie za trenera Jerzego Kopy, który zawsze witał się uściskiem i czekał, aż powiemy do niego coś z bliska. Chciał wyczuć, czy piliśmy. Kiedy poczuł alkohol, robił tak mocny trening, że człowiek z miesiąc dochodził psychicznie do siebie.

Dlaczego mieszkał pan w hotelu?
Do Legii przyszedł latem 1983 roku. Miałem dostać to mieszkanie od razu (Buda wskazuje na wojskowy blok, w którym mieszka do dziś – przyp. IK), ale wszystko się przeciągało. Początkowo stacjonowałem w hotelu, a żona była u rodziców w Mielcu. Przyjechała pod koniec ciąży. Kiedy zbliżał się termin porodu, musiała być zgoda, żeby przyjęli ją do Szpitala Wojskowego na Szaserów. W tamtych czasach o wszystko trzeba było prosić. O przyjęcie do szpitala, o pozwolenie na zagraniczny wyjazd. Gdy Stefan Majewski przeszedł do Kaiserslautern, zaprosił nas do siebie. Chcieliśmy jechać z Andrzejem Buncolem, ale mieliśmy jedynie służbowe paszporty, a można było przekroczyć granicę tylko z prywatnym. No i znów musieliśmy pisać wniosek o zgodę. Szkoda gadać.

Do Kaiserslautern, które interesowało się również panem..
Przyjechali oglądać Majewskiego. „Słuchaj Kazik, ciebie chcą kupić, a nie mnie” – powiedział mi wtedy Stefan. Niestety byłem za młody, miałem 24 lata. Żeby wyjechać, trzeba było mieć albo zasługi dla polskiej piłki, zdobyty medal, albo skończone 30 lat. Mogłem zresztą się przenieść za granicę już jako osiemnasto-, dziewiętnastolatek. Kiedy grałem z reprezentacją z Włochami czy Francuzami, miałem propozycje z tamtejszych klubów, żeby zostać, przeczekać karencję i występować u nich. Nie potrafiłem się na to zgodzić. Miałem kolegę, Krzyśka Frankowskiego, z którym grałem w Stali Mielec. Na każdym wyjeździe mówił: „Kazik, zostajemy za granicą”. Odpowiadałem, żeby już nie przynudzał, że wracam do Polski. Tuż przed mistrzostwami świat w 1982 roku pojechaliśmy z reprezentacją do Francji. Mieliśmy w Mielcu koleżankę, której brat pracował w orkiestrze w tym kraju. Był stan wojenny, prosiła, żebyśmy przekazali mu listy i paczkę. Zadzwoniliśmy, przyjechał. Dzień przed powrotem do Polski obudziłem się o 3 nad ranem. Spojrzałem, Krzyśka nie było. W końcu przyszli koledzy z zespołu i oznajmili: „Kaziu, Franek powiedział, żebyś zabrał jego torby, buty masz dać temu, dres tamtemu, a reszta jest dla ciebie”. Pojechał z bratem naszej koleżanki, został we Francji. Miał tam trochę przebojów, bo w jednym z klubów zabrali mu paszport. Ale „Franek” zawsze był zabezpieczony, miał w kieszeni odbitkę dokumentu. W końcu pojechał do Nantes, zdobył z nimi mistrzostwo Francji. Taki miał charakter. Mi coś takiego jednak nie pasowało. Bałem się, że nie będę mógł wrócić do Polski, do rodziny. Byłem najmłodszy, oczko w głowie rodziców.

No i miał pan jeszcze jeden problem…
Jako dziewiętnastolatek byłem bardzo poważnie chory na nerki. I głupi, bo dwa miesiące grałem, mimo że strasznie bolało. Przyklejałem sobie plastry przeciwbólowe, lekarzowi klubowemu nic nie powiedziałem. Dopiero gdy ból był tak ogromny, że nie byłem w stanie oddawać moczu, poszedłem do doktora. Okazało się, że mam zapalenie nerek. Od razu wsadzili mnie do szpitala w Kolbuszowej. Po tygodniu przyszedł docent. „Co dzieciaku, ty chcesz w piłkę grać?” – rozpoczął, a mi ciśnienie tak skoczyło…„Możesz, ale po każdym treningu mocz do badania! W razie przeziębienia – mocz do analizy”. Za każdym razem, kiedy szedłem go przebadać, serce waliło jak przed egzaminem. No i nerka wciąż bolała. Z rok trwało, zanim przestałem ją czuć. To też był hamulec, który powstrzymywał mnie przed pozostaniem za granicą.

Pańscy koledzy z dawnych lat mówią: „Waleczności, jaką pokazywał na boisku, zabrakło mu w życiu”.
Dziwne, prawda? Podczas meczu można być przywódcą, łobuzem, a poza boiskiem… Dwie osobowości. Kiedy musiałem podjąć poważne, życiowe decyzje, odpuszczałem. Miałem kłopoty rodzinne z pierwszą żoną… Cały czas kursowała między Mielcem a Warszawą, potem syn poszedł do szkoły w Mielcu, nasze małżeństwo było jak na papierze.

I wtedy wszystko się posypało?
Byłem w Warszawie sam, chata wolna. Koledzy gdzie mieli iść? Na miasto? Tam wszyscy ich znali. Dlatego szli do Kazika. Byłem dyspozycyjnym barmanem.

Kiedy żona wyleciała do Kanady?
Syn wyjechał do niej w 1993 roku, gdy miał 9 lat, żona trafiła tam dwa lata wcześniej. Mieszkał przez ten czas u teściów. Podpisałem zgodę, by mógł polecieć za granicę. Byłem sam, mieszkałem w Finlandii, kontrakt obowiązywał jeszcze trzy lata. Jak miałem się nim zająć?

Macie kontakt?
Moja była żona po wylocie do Kanady nie odezwała się, nie podała adresu, mimo że obiecywała, że to zrobi. Dopiero gdy syn miał 26 lat, przyjechał stamtąd na rocznicę ślubu teściów. Wtedy go zobaczyłem. Rozmawialiśmy przez telefon może z trzy razy, ale przez telefon było bardzo trudno… Ten jego akcent, nie wiedziałem, o co w ogóle go zapytać. Straszne uczucie… Marzyłem, żeby grał w piłkę. Okazało się, że wybrał nie futbol, ale hokej. Potem doznał kontuzji, nie może grać zawodowo. Wiedziałem o tym, bo teściowie mi powiedzieli. Dawali mi po cichu jego zdjęcia. Porządni ludzie.

Mówi się, że większej kariery nie zrobił pan właśnie przez kłopoty prywatne. Też pan tak czuje?
Tak w życiu bywa… Kiedy wróciłem z Finlandii do Warszawy, zobaczyłem tylko kartkę od żony z informacją, że poleciała do Stanów Zjednoczonych. Okłamała mnie. Pojechałem na święta do Mielca, spotkałem znajomego na ulicy, powiedział: „Widziałem twoją żonę. W Kanadzie mieszka”. I zdradził mi, z kim… Zabolało. Bardzo.

Co dawał alkohol?
Siłę, żeby to wszystko przeżyć. Pozornie. Tak naprawdę to złudzenie, bo z powodu picia problemy narastały. Na szczęście nie byłem awanturny, nie zaczepiałem. Taki spokojny pijak.

Koledzy w Legii wiedzieli o pańskich problemach?
Niektórzy wiedzieli, ale dopóki się gra, pokazuje coś na boisku, nie jest tak źle. Ale to zgubne. Bo pijesz, a i tak na murawie jesteś najlepszy. Więc po co miałem coś zmieniać? Nieraz wychodziłem na wielkim kacu i wszystkich kiwałem. Lepiej wychodziło mi granie po balandze, niż jak byłem trzeźwy, bo wtedy motywacja była podwójna. Przychodzi jednak taki moment, że coś się musi stać..

Co się stało?
Może Achilles? Trzynaście szwów, półroczna przerwa. Jakieś zwyrodnienie.

Jak się pan odnalazł w Finlandii?
Było ciężko. Treningi o 20, bo początkowo poza mną i Tomkiem Arceuszem wszyscy chodzili do pracy. Można było zwariować. Dobrze, że Tomek miał małe dzieci, bo kiedy jego żona wychodziła do pracy, robiliśmy za opiekunów. Nie znałem języka, nie mogłem się dogadać.

Były naprawdę trudne momenty?
Były…

Jakie?
Alkoholowe… Przez pierwszy rok byłem bardzo grzeczny. Ale kiedy zobaczyłem, co tam się dzieje, że Finowie więcej piją niż ustawa przewiduje, to też ruszyłem. Potem uratowałem się trochę pójściem do pracy. Na czarno, w sklepie metkowaliśmy towar na zapleczu. To był sklep naszego prezesa, chcieliśmy coś robić, żeby nie zwariować. Sam bym sobie tam nie dał rady. Tomek zabierał mnie do domu, kiedy nie szedłem na trening, od razu przychodził, stawiał mnie do pionu.

Był moment, że miał pan dość i chciał z tym skończyć?
Był… Pod koniec gry w Legii. Było mi wszystko jedno. Siedziałem w domu, nie chodziłem na treningi. Wydźwignąłem się dzięki koledze. Złapał mnie za fraki, doprowadził do stanu używalności. A kiedy poznałem drugą żonę, ogarnąłem się już całkiem. Miałem głupie wybryki, ale odkąd jest Piotruś, to z alkoholem jest spokój.

Te problemy są już za panem?
Dziś nie lubię nawet siedzieć w towarzystwie, w którym jest alkohol. Nie piję ani grama, nie chcę próbować, bo nie wiem, co mogłoby się wydarzyć…

Piłka dała więcej radości czy bardziej poraniła?
Kiedy byłem na boisku, to było moje życie, pasja. Czasem nawet marzyłem, żeby na tym boisku fiknąć. Myślałem, że byłbym najszczęśliwszy, gdybym się przekręcił na murawie, a nie na chodniku.

Jakie jest pana życie po zakończeniu kariery?
Całkowicie przestałem grać, gdy miałem 45 lat. Na koniec był GKP Targówek, grałem w szóstkach. Bawiło mnie to, nie przeszkadzało, że ktoś powiedział, że Buda robi z siebie głupka. Chciałoby się grać do końca życia. Niesamowicie mi tego brakuje.

Jak dziś wygląda pański dzień?
Budzę się o 6, przygotowuję dzieciaka do szkoły, potem pokręcę się, jadę na pośredniak, bo pracy mi tak teraz szukają. Już dwa lata jestem bezrobotny.

Ma pan za co żyć?
Jest ciężko. Żona też nie ma teraz pracy. Mogę tylko myśleć, dlaczego mnie to spotkało. Dobrze, że jestem z daleka od tego wszystkiego, bo znów pijaństwo mogłoby mnie wciągnąć. Patrzę na Piotrusia, ma 14 lat, od razu mi się lepiej robi. Cały czas biega z piłką. Wygadany po mamusi, rezolutny.

Renta?
Nie nadaję się, bo nie chodzę do lekarza. Pójdę dopiero, jak mnie powali.